Rozdziały

wtorek, 16 lipca 2013

Informacja

Hej, mam dla was raczej niezbyt miłą informację, ale cóż.
Niestety prawdopodobnie to koniec The Devil's Reject. Oczywiście nic nie jest jeszcze pewne.
Autorki usunęły opowiadanie z JBFF i jedna z nich napisała twitlongera z informacją, którą przetłumaczę poniżej.
"Uwaga wszyscy. 
Więc, jak już wiecie, usunęłam The Devil's Reject. I ten twitlonger jest po to, aby wyjaśnić, dlaczego to zrobiłam. 
Kilka lat temu, przydarzyła mi się tragedia. Nie będę wdawać się w szczegóły, ale powiedzmy, że chodzi tutaj o osobę, której ufałam całym sercem, osobę, która była dla mnie jak tata i zrobiła coś, czego nigdy nie zapomnę. 
Popadłam w depresję i zaczęłam w kółko kłócić się z moim tatą, ponieważ wciąż myślał, że kłamię, itd. W ciągu ostatnich 2 lat, posiadałam 25 pracowników socjalnych, dwóch doradców i psychologa. Wiem, że nikt nie przejmuje się moim życiem osobistym, więc przejdźmy do rzeczy. 
Zaczęłam pisać, aby uciec od wszystkiego, co się stało. Była to jedyna rzecz, która mnie uszczęśliwiała, jedyna rzecz, dzięki której byłam wesoła i wciąż nią jest. Kiedy Brianna zaczęła wraz ze mną pisać The Devil's Reject, byłyśmy bardzo podekscytowane, aby podzielić się swoimi pomysłami ze wszystkimi. 
Początkowo wszystkim się podobało i nie mogłam być bardziej zadowolona, bo wiedziałam, że coś co sprawia, że jestem szczęśliwa, zachęca ludzi do czytania. Następnie pojawiły się hejty. 
Rozumiem, że wszystkie inne fanfiction hejtowały nas, ale szczerze mówiąc, było to śmieszne. Ludzie, których uważałam za przyjaciół mówili, że moja historia zaczyna się psuć, nazywali ją "porażką", mówili, że jest niczym, itd.
 Naprawdę złamało mi to serce, lecz wiedziałam, że muszę patrzeć na to wszystko z boku. A więc, postanowiłam coś zrobić. Po zablokowaniu ludzi, którzy obrażali moje fanfiction, wciąż to robili, coraz bardziej. 
Większość ludzi, która to robiła była roleplayerami. Czy nie powinni skupić się na graniu postaci ze swoich historii i przestać obrażać czyjąś pracę?
 Hejterzy sprawiali, że byłam wściekła i niemiła dla wszystkich. Bez względu na to ile ludzi mówiło mi, że moje fanfiction jest dobre, po prostu w to nie wierzyłam. 
Rozumiem, że niektóre rzeczy, które zdarzyły się w opowiadaniu były nierealne, ale to nie jest powód do nienawiści i obrażania. 
Wiem, że nie powinnam się tym przejmować, ale nie mogę nic na to poradzić. Opowiadania już nie ma. I szczerze mówiąc, mam nadzieję, że każdy kto nienawidził The Devil's Reject i mówił nam, abyśmy usunęły to opowiadanie, jest szczęśliwy. Ponieważ wygraliście." 
Cóż...Z tego co wiem, The Devil's Reject ma być kontynuowane przez inną dziewczynę, ale wszystko jest tak mylące, że nie mogę niczego potwierdzić. Przykro mi. 
Mam nadzieję, że do następnego rozdziału.

sobota, 13 lipca 2013

15. "Nie możesz tak po prostu zabijać ludzi, Justin."

Reagan Mercer's POV:
- Reagan! - usłyszałam czyjś krzyk po drugiej stronie drzwi.
Jęcząc, umieściłam poduszkę na głowie, a następnie przewróciłam się na drugą stronę łóżka.
- Reagan, mówię poważnie! Natychmiast wstań! To ważne! - człowiek krzyknął ponownie.
Poddając się, westchnęłam i wstałam z łóżka. Kiedy dotarłam do drzwi, lekko je otworzyłam i zobaczyłam płaczącą Lainey. Moje oczy rozszerzyły się, gdy przyciągnęłam ją do swojej piersi.
- Co się stało? - wyszeptałam.
- Drake - szepnęła, a jej głos pękł.
Dokładnie w tym momencie, poczułam, jak moje serce zatrzymało się.
- Co Drake? - wykrztusiłam.
- Jest w śpiączce - szlochała Lainey.
- S-skąd w-wiesz? - szepnęłam, a łza spłynęła po moim policzku.
- Daniel mi powiedział - wyszeptała.
- Słyszałaś coś od pani MacPhee? - podciągnęłam nosem, wycierając oczy.
- Nie, lecz chyba powinnyśmy iść z nią porozmawiać - westchnęła Lainey.
- Pozwól mi się ubrać, zaraz zejdę na dół - mruknęłam.
- Poczekam tutaj - wymamrotała, krzyżując ręce na piersi.
Skinęłam głową i podeszłam do swojej walizki. Wyciągając strój, złapałam za prostownicę, a także suszarkę i ruszyłam do łazienki. Być może prysznic mnie uspokoi. Rozbierając się, szybko odepchnęłam swoje ubrania na bok i weszłam pod prysznic.
Odkręcając wodę, czekałam aż nagrzeje się do odpowiedniej temperatury. Kiedy nareszcie to nastało, szybko umyłam swoje włosy i ciało. Kochałam sposób, w jaki ciepła woda uderzała w moją zimną skórę. Po okołu pięciu minutach, nareszcie zakręciłam wodę.
Wychodząc spod prysznica, owinęłam ręcznik wokół mojego drżącego ciała, starając się szybko je wytrzeć. Kiedy skończyłam wycierać się, zawinęłam ręcznik na swoich włosach i zaczęłam się ubierać. Ściągając ręcznik ze swoich włosów, odrzuciłam go w bok i spojrzałam na swoje odbicie.
Miałam na sobie koszulkę z podróży na Florydę, która odbyła się dwa miesiące temu, dokładnie podczas ferii. A moje szorty i reszta ciuchów była po prostu z innych zakupów. Nagle ktoś otworzył drzwi.
- Skończyłaś? - zapytała cicho Lainey.
- Tak, jeszcze tylko muszę ułożyć włosy - lekko się uśmiechnęłam.
Skinęła głową i usiadła na toalecie. Podłączyłam swoją suszarkę, a następnie zaczęłam szybko suszyć swoje włosy. Kiedy skończyłam, włączyłam swoją prostownice i wyprostowałam włosy.
- Gotowa - powiedziałam cicho.
Lainey skinęła głową i powoli wstała. Podeszłam do szafki nocnej, która znajdowała się obok mojego łóżka. Chwytając swoją kartę, zawiesiłam ją na szyi i z powrotem podeszłam do Lainey.
- Zabrałaś wszystko? - zapytała.
- Tak, chodźmy znaleźć panią MacPhee - westchnęłam.
Wyszłyśmy z pokoju, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Idąc korytarzem do windy, byłam szczęśliwa, ponieważ wszyscy moi znajomi wciąż spali. Nie byłam w nastroju, aby słuchać ich bzdur.
Kiedy dotarłyśmy do windy, nacisnęłam przycisk "w dół" i cierpliwie czekałam, aż drzwi windy otworzą się. Gdy to nastało, nacisnęłam przycisk "lobby". Jazda w dół była śmiertelnie cicha i niekomfortowa. Wreszcie winda stanęła i zasygnalizowała, że znajdujemy się już na odpowiednim piętrze. Pani MacPhee była wewnątrz kawiarni.
- Dziewczyny! - krzyknęła i podbiegła do nas, kiedy usłyszała dźwięk windy.
- Co się stało? - powiedziała szybko Lainey.
- Jeszcze nie wiemy - westchnęła Pani MacPhee.
- Czy wciąż mamy tutaj zostać? - zapytałam cicho.
- Nie jestem pewna. Aktualnie, nie jest to bezpieczne miejsce, ale Drake nie może wrócić do Nowego Jorku - powiedziała Pani MacPhee.
- Czy musimy wciąż, wiesz, pracować? - zapytała Lainey.
- Cóż, to powód, dla którego tutaj jesteście. Ale po tym, co się stało, możecie wziąć dzień wolny. Wystarczy poinformować o tym resztę, a także Daniela - powiedziała, przeczesując włosy.
- Więc, mamy dzisiaj wolne? - uśmiechnęłam się.
- Dopóki nie pozbieracie wszystkich myśli razem, tak- wymamrotała Pani MacPhee.
Wraz z Lainey szybko skinęłyśmy głowa i skierowałyśmy się do odpowiedniego miejsca. Biorąc głęboki oddech, udałam się do drzwi więziennej izolatki. Skanując swoją kartę, otworzyłam ogromne metalowe drzwi i weszłam do środka.
- Hej, Reagan! - uśmiechnął się Anthony.
- Hej, Anthony, dawno nie rozmawialiśmy - uśmiechnęłam się uprzejmie.
- Tak, racja. Dobrze, tak czy inaczej, miłego dnia - uśmiechnął się ponownie.
- Nawzajem - uśmiechnęłam się i ruszyłam korytarzem.
Kiedy dostałam się do pokoju Brandona, zeskanowałam swoją kartę i weszłam do środka. Tori siedziała na kolanach Brandona, ale kiedy usłyszała otwierające się drzwi, natychmiast z nich zeskoczyła.
- Dlaczego tak odskoczyłaś? - roześmiałam się.
- Zamknij drzwi - wyszeptała Tori.
Zamykając drzwi, skrzyżowałam swoje ręce na klatce piersiowej, podnosząc wyczekująco brew.
- Ty, Marisa i Lainey jesteście jedynymi osobami, które wiedzą o mnie i Brandonie. Jeśli ktoś dowie się, że jesteśmy razem, zwolnią mnie - szepnęła.
- Nie musimy mówić szeptem, Tori. Drzwi są zamknięte. Ale rozumiem. Pewnie zwolnią cię za pocałunki i inne okazywanie uczuć - powiedziałam.
- Dzięki za informacje - powiedział sarkastycznie Brandon.
- Hej, jeśli chcesz, aby zwolnili Tori i nie zobaczyć jej już nigdy więcej to nie przestawaj robić tego, co robisz - powiedziałam, wyrzucając ręce w powietrze.
- Będę mógł ją zobaczyć, kiedy opuszczę to miejsc  - Brandon niemal wrzał ze złości.
- Nie zamierzam kłócić się z tobą, Brandon. Przyszłam, aby powiedzieć, że mam wolny dzień, więc baw się dobrze - powiedziałam i zeskanowałam swoją kartę ponownie.
- Reagan, poczekaj - westchnął Brandon.
- Tak? - zapytałam, będąc coraz bardziej zirytowana.
- Powinnaś zobaczyć się z Justinem. Jest w kiepskim stanie - westchnął.
- I dlaczego miałabym się tym przejmować? Zamordował człowieka, nawet nie zastanawiając się nad tym! - niemal krzyknęłam.
- Proszę - błagał Brandon.- Jeśli nie chcesz zrobić tego dla niego lub dla siebie, to zrób to dla mnie. Proszę.
- Dobrze - westchnęłam.
- Dziękuję - szepnął.
- Tak czy inaczej, powiedz Marisie, że mam dzień wolny.
Zanim zdążył odpowiedzieć, zeskanowałam swoją kartę i otworzyłam drzwi, wychodząc z pomieszczenia. Ciężko oddychając, udałam się korytarzem do pokoju Justina. Po raz kolejny, zeskanowałam swoją kartę i weszłam do środka. Leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit, mówiąc do siebie. Nic niezwykłego.
- Hej - wymamrotałam i powoli zbliżyłam się do jego łóżka.
- Cześć - odparł cicho.
Kiedy nareszcie znalazłam się przy jego łóżku, usiadłam na jego krawędzi i przeniosłam wzrok na Justina. Odwrócił głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Delikatnie, położyłam dłoń na jego nodze, przez co drgnął.
- Czy wciąż jesteś na mnie zła? - szepnął zachrypniętym głosem.
- Nie wiem, Justin - westchnęłam.
- Proszę, nie bądź - mruknął, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Nie możesz tak po prostu zabijać ludzi, Justin. Nie jest to w porządku. Nic ci nie zrobili - wyszeptałam, a łzy przepełniły moje oczy.
- Nie jest to moja wina, Reagan - powiedział spokojnie, a jego głos zaczął pękać.
- Jeśli nie twoja to czyja, Justin? Proszę, oświeć mnie - splunęłam sarkastycznie.
- Kiedy głosy mówią mi, że mam coś zrobić, nie mogę ich zlekceważyć - szepnął Justin, a pierwsza łza wypłynęła z jego oka.
- Jeśli naprawdę byś chciał, mógłbyś je powstrzymać - wyszeptałam, a mój głos całkowicie zamilkł.
- Nie rozumiesz, prawda? - mruknął.
- Skoro nie możesz ich kontrolować to dlaczego wciąż mnie nie zabiłeś? Głosy cały czas mówią ci, abyś mnie zabił, więc dlaczego tego nie zrobiłeś? - płakałam, a łzy szybko wypływały z moich oczu.
Kiedy Justin zobaczył, że płaczę, przysunął się do mnie i delikatnie otarł moje łzy. Kładąc mnie na swoich kolanach, zaczął delikatnie kołysać mną w tył i przód, kiedy wylewałam łzy na jego klatce piersiowej. Nie podoba mi się to, że jestem teraz z Justinem, lecz nie mogę się powstrzymać, bo trochę mu współczuję.
- Powodem, dla którego wciąż cię nie zabiłem jest to, że nie potrafię - szepnął, a reszta łez wypłynęła z jego oczu.
- Oh, tak? Dlaczego nie możesz? - powiedziałam trochę bardziej oschle.
- Ponieważ, Reagan. Jesteś inna. Coś głęboko wewnątrz mnie mówi, że gdybym cię zabił lub chociaż zranił, nie wybaczyłbym tego sobie - wykrztusił.
- Znasz mnie niecały tydzień, Justin - westchnęłam.
- I to jest część, której nie rozumiem, Reagan. Nawet cię nie znam, ale czuję, że nie mogę żyć bez ciebie. Jesteś jedyną osobą w całym moim życiu, która przejmuje się mną. Zapominasz o moim psychicznym zachowaniu i traktujesz mnie, jak normalnego człowieka - szepnął, a łzy zaczęły swobodnie wypływać z jego oczu.
Oniemiałam. Po raz pierwszy, całkowicie oniemiała w obecności Justina. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że Justin także odczuwał wszystkie emocje. Przedstawił mi kawałek swojej historii, ale nic nie równa się z tym, co powiedział teraz.
- Przepraszam - wyszeptałam i spojrzałam na niego.
- Za co? - szepnął Justin.
- Być może jesteś psychiczny, Justin, ale także jesteś człowiekiem - westchnęłam i przejechałam palcami wzdłuż jego szczęki.
- Przykro mi, że zawsze znajdą się osoby, które ci krzywdzą, nawet jeśli nie robią tego fizycznie - spokojnie powiedział.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki łagodny? - szepnęłam.
- Nie mogę cię skrzywdzić, Reagan. Już ci to mówiłem - mruknął.
- Po prostu nie rozumiem, Justin. Zabiłeś całą swoją rodzinę i wciąż zabijasz ludzi, lecz mnie nawet nie dotykniesz, to bez sensu - westchnąłem.
- Być może zabiłem swoją rodzinę, ponieważ mieli na mnie wyjebane - wymamrotał Justin.
- A co z twoim bratem? - zapytałam cicho.
- Nie lubili go - mruknął, a łzy coraz bardziej zaczęły przepełniać jego oczy.
Przez chwilę, siedzieliśmy w zupełnym milczeniu. Wciąż byłam na kolanach Justina, a on płakał w moje włosy. Przyciągnęłam go bliżej. Podciągnął nosem i otarł łzy.
- Dlaczego nie zabiłeś swojej siostry? - wyszeptałam.
- Była jak ty, Reagan. Głosy nienawidziły jej najbardziej, ale zwyczajnie nie mogłem jej skrzywdzić. Nie skrzywdziłem jej. Kocham ją bardziej niż kogokolwiek, a teraz odeszła - wykrztusił, a łzy ponownie zaczęły spływać po jego twarzy.
Delikatnie, otarłam jego łzy i owinęłam ramiona wokół jego szyi. Ukrył twarz w moim ramieniu i cicho płakał. Siedzieliśmy w ten sposób przez około pięć minut, aż Justin wreszcie odsunął się ode mnie. Otarłam jego łzy kciukiem, powodując u niego lekki uśmiech.
- Nie opuszczę cię - wyszeptałam.
- Obiecujesz? - podciągnął nosem.
- Tak - odpowiedziałam po kilku sekundach.
Justin uśmiechnął się, a następnie pochylił. Umieściłam namiętny pocałunek na jego ustach, kiedy owinął ręce wokół mojej talii. Uśmiechając się, przeczesałam palcami jego włosy, przez co jęknął. Po około trzydziestu sekundach, oderwaliśmy się od siebie.
- Cieszę się, że tutaj jesteś - wyszeptał i przycisnął swoje czoło do mojego.
- Pomogę ci, Justin. Wierzę, że będzie lepiej, ale zajmie to dużo czasu, lecz jestem zdeterminowana, aby z tobą zostać, dobrze? - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Dziękuję, Reagan - wyszeptał i zamknął oczy.
Pochylając się do przodu, delikatnie musnęłam jego usta. Odwzajemnił mój pocałunek po czym oboje odsunęliśmy się, uśmiechając się do siebie.
- Cóż, mam dzisiaj wolny dzień i pewnie Lainey na mnie czeka - westchnęłam.
- Nie odchodź - poprosił Justin.
- Przyjdę do ciebie, kiedy wrócę, dobrze? - uśmiechnęłam się.
- Dobrze - westchnął.
- Nie bądź smutny. Wrócę, zanim się zorientujesz. Spróbuj się zdrzemnąć, w porządku? - powiedziałam cicho.
Justin skinął głową i ponownie położył się na łóżku. Pochyliłam się i delikatnie pocałowałam jego usta, a następnie odsunęłam się i podeszłam do drzwi. Zeskanowałam swoją kartę i wyszłam z pomieszczenia. Kiedy dotarłam do ogromnych metalowych drzwi, zeskanowałam swoją kartę jeszcze raz i pobiegłam po schodach. Gdy znalazłam się w holu, ujrzałam Lainey i Daniela czekających na mnie.
- Dlaczego trwało to tak długo? - jęknęła Lainey.
- Przepraszam, musiałam coś zrobić - zarumieniłam się.
- Dobrze, to nie ma znaczenia, chodźmy! - przerwał Daniel.
Nadszedł czas, aby zwiedzić Kalifornie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział jest przesłodki, prawda?

Więc, przepraszam za to, że rozdział miał być już przedwczoraj, a dodaję go dopiero dzisiaj.
 Cóż, tak wyszło. Wybaczcie. 
W zamian mam zamiar dodać jutro jeszcze jeden, choć nie wiem co z tego wyjdzie, kocham was. 
Do następnego rozdziału!
Followneliście już  Reagan i Justina na twitterze? 

wtorek, 9 lipca 2013

14. "Dlaczego ma pan czerwoną plamę na koszulce?"

Justin Bieber's POV:
Wraz z Reagan szybko znaleźliśmy swoje miejsca i usiedliśmy. Oparłem głowę na jej ramieniu, a następnie krótko po rozpoczęciu filmu...
- Musisz zabijać... - szepnął głos wewnątrz mojej głowy.
Westchnąłem i wstałem z miejsca. Nie mogłem ich zlekceważyć...Nie tutaj. Reagan chwyciła moją rękę, przez co zwróciłem na nią wzrok.
- Muszę skorzystać z toalety. - wyszeptałem.
- Chcesz, abym poszła z tobą? - zapytała szeptem, starając się nie przerywać filmu.
Pokręciłem głową. - Nie, poradzę sobie. - pośpiesznie pocałowałem jej usta, a następnie zacząłem schodzić w dół schodów.
Szybko po nich zszedłem i zacząłem kierować się w stronę drzwi na rogu. Pchnąłem je i wyszedłem. Korytarz był opustoszały, pomijając dwóch pracowników, rozmawiających ze sobą. Ignorując ich spojrzenia, wszedłem do łazienki. Miałem nadzieję, że znajdę tutaj kogoś. Na szczęście, facet, który wyglądał na dwadzieścia lat otworzył jedne z drzwi, a następnie podszedł do zlewu. Uśmiechając się do siebie, sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem swój scyzoryk.
- Zabij go, Justin. - głos w mojej głowie niemal krzyknął.
- Dobrze. - szepnąłem, przez co koleś odwrócił się, spojrzał na mnie, a następnie wzruszył ramionami zanim ponownie zaczął myć ręcę.
Robiąc małe kroki, powoli zbliżyłem się do niego. Chwyciłem jego koszulkę, rzucając nim o ścianę. Otworzył usta, aby krzyknąć, lecz spiorunowałem go wzrokiem.
- Jeżeli, kurwa, krzykniesz, złamię twój kark. - splunąłem przez zacisnięte zęby. Opadł na róg łazienki i zaczął szlochać. Wywróciłem oczami, a następnie podszedłem do niego. - Przestań, kurwa, płakać i wstań.
Powoli spojrzał na mnie, przetarł oczy i podniósł się. - Proszę, nie zabijaj m--
- Zamkinij się. Będzie to ułatwienie dla nas obu. - splunąłem, chwyciłem go, a następnie umieściłem końcówkę ostrza przy jego szyi.
Uśmiechając się, rozpocząłem przesuwać nóż wzdłuż jego szyi, patrząc na spływającą powoli krew. Jego oddech powoli zatrzymywał się, a oczy zaczęły się zamykać.
- Pa. - szepnąłem do jego ucha przed skończeniem.
Jego ciało opadło bezwładnie w moje ramiona. Pochyliłem się, a następnie umieściłem nóż na zlewie po czym pociągnąłem jego ciało do jednej z toalet. Opierając jego ciało o ścianę, odwróciłem się i podszedłem do zlewu. Spojrzałem w lustro, zauważając plamę krwi na swojej koszulce.
- Cholera... - mruknąłem i przeczesałem włosy, wzdychając.
Odwróciłem pokrętło przy zlewie, patrząc jak zimna woda zaczyna spływać. Umieściłem kostkę mydła w swoich rękach, zaczynając je myć. Kiedy skończyłem, chwyciłem za papierowy ręcznik i wytarłem ręce. Chwytając zakrwawiony nóż, umieściłem go pod wodą i wyczyściłem go, zanim wziąłem kolejny papierowy ręcznik, wycierając nim zlew. Upewniłem się, czy oczyściłem wszystkie dowody. Kiedy skończyłem, po raz kolejny spojrzałem w lustro, a następnie opuściłem łazienke.
Tym razem, korytarz był całkowicie pusty. Dzięki Bogu, nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby zobaczyć czerwoną plamę krwi na mojej koszulce. Ruszyłem korytarzem i wróciłem do miejsca, gdzie odtwarzany był film. W pomieszczeniu było zupełnie ciemno. Wróciłem na górę i zająłem miejsce obok Reagan.
- Justin, co jest na twojej koszulce? - wskazała na krew.
- Krew. - szepnąłem, nie patrząc w jej oczy.
- Co zrobiłeś? - wyszeptała krzykliwym głosem.
- Powinniśmy natychmiast wyjść.
Dokładnie po tych słowach, męski głos rozpoczął mówić.
- Uwaga, wszyscy. Prosimy o natychmiastowe opuszczenie budynku. Ktoś został zamordowany.
Wszyscy gorączkowo wyskoczyli ze swoich miejsc i zbiegli po schodach. Ściskając rękę Reagan, poprowadziłem ją po schodach, a następnie do drzwi. Starałem się uniknąć policji i wmieszać się w tłum. Kiedy pchnąłem drzwi, poczułem, jak ktoś łapie moje ramię. Odwracając się, napotkałem wzrok policjanta.
- Dlaczego ma pan czerwoną plamę na koszulce? - zapytał, unosząc brwi.
Odchrząknąłem. - Um...rozlałem czerwony koktajl.
Skinął głową, a następnie mnie puścił. Pchnąłem drzwi i rozejrzałem się po parkingu, szukając auta Marisy.
- Jest tam... - wymamrotała Reagan, wskazując na czwarty rząd samochodów.
Zaprowadziła mnie do samochodu i puściła moją rękę, aby sięgnąć do kieszeni i wyjąć klucze.
Usiadłem na miejscu pasażera i cierpliwie czekałem aż Reagan zajmie miejsce kierowcy. Szybko otworzyła drzwi po czym zamknęła je za sobą, wskakując do środka. Włożyła kluczyki do stacyjki i odpaliła auto.
Reagan wyjechała z parkingu, wracając na drogę. W czasie powrotnej jazdy do szpitala panowało milczenie, pomijając dźwięk naszych oddechów. W końcu zatrzymaliśmy się przed bramą, czekając, aby strażnik nam ją otworzył i nas wpuścił.
Reagan zaparkowała auto Marisy w miejscu, w którym znajdowało się wcześniej i wysiadła. Również opuściłem auto i ruszyłem za nią.
- Reagan, co się stało? - zapytałem i pchnąłem wejściowe drzwi szpitala.
Nie uzyskałem odpowiedzi. Pośpiesznie podeszła do windy i wcisnęła przycisk "Up". Drzwi otworzyły się, lecz zanim weszła do środka, złapałem jej ramie i zmusiłem do tego, by na mnie spojrzała.
- Reagan, jaki masz problem? - zapytałem, patrząc prosto w jej oczy.
Oblizała wargi po czym westchnęła. - Nie można nigdzie z tobą wyjść, ponieważ zawsze, kurwa, musisz kogoś zabić...
- Nie moja wina...Głosy mnie do tego zmuszają.
- Justin, możesz to kontrolować. Nie musisz ich słuchać. Ty kontrolujesz siebie, a nie oni. - wskazała na mnie palcem.
- Nie mogę... - wyszeptałem.
- O to chodziło? - zapytała.
Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, lecz przerwał mi ktoś, będący za mną. - Reagan?
Oboje przenieśliśmy na niego wzrok, by dowiedzieć się kim był.
- Drake! - krzyknęła Reagan, podbiegła do niego, a następnie owinęła ręce wokół jego szyi.
Zaśmiał się i uniósł jej drobne ciało w górę, obracając się dookoła po czym postawił ją z powrotem na ziemie. - Minęło tyle czasu. Tęskniłam. - zachichotała.
- Także za tobą tęskniłem, piękna. - uśmiechnął się.
- Kim on jest? - zapytałem, zbliżając się do nich.
- Oh, Justin... - przerwała Reagan. - Jest to Drake, mój dobry przyjaciel. Drake, to jest Justin. - przedstawiła nas.
Wyciągnął do mnie rękę, lecz spiorunowałem go wzrokiem. - Czy jest twoich chłopakiem?
Reagan roześmiała się. - Nie.
- Będę nim, wkrótce. - mrugnął.
Czułem w sobie wrzący gniew. Nawet nie znałem tego faceta, a już chciałem go zamordować.
- Słucham? - zapytałem, delikatnie odpychając Reagan na bok, by zbliżyć się do Drake'a.
- Żartowałem. - zaśmiał się, niechlujnie drapiąc swój kark.
- Oh, naprawdę? Nie znalazłem w tym nic śmiesznego. - moje oczy pociemniały.
Poczułem, jak Reagan dotyka moje ramie. - Justin, przestań. - wymamrotała, próbując mnie odepchnąć.
Wyrwałem się z jej uścisku i pchnąłem Drake'a. Starał się utrzymać równowagę, by nie upaść na ziemie.
- Stary, jaki masz, kurwa, problem? - krzyknął i pchnął mnie w tył.
Chwyciłem jego koszulkę i rzuciłem nim o ścianę. Upadł na ziemie, łapiąc swój bok.
- Musisz mnie, kurwa, nie znać. - krzyknąłem i kilka razy kopnąłem jego bok.
- Justin, przestań! - krzyknęła Reagan, a łzy spływały wzdłuż jej twarzy.
Ignorując jej pisk, ponownie złapałem Drake'a i po raz kolejny uderzyłem jego głową o ścianę. Nie odważył się odwzajemnić mojego ataku.
- P-przestań. - wyjąkał i zakrztusił się krwią po czym ją wypluł.
Uderzyłem go kilka razy, zanim kilka strażników odciągnęło mnie od niego.
- Drake, wszystko w porządku? Drake! - krzyknęła Reagan, podbiegając do prawie nieruchomego ciała Drake'a.
Reagan Mercer's POV:
Obserwowałam jak strażnicy wciągają Justina do innego pokoju. Usiadłam na podłodze, chwytając ciało Drake'a.
- Drake, obudź się... - prosiłam, a łzy swobodnie spływały po mojej twarzy.
- Reagan? - odwróciłam się i zobaczyłam Daniela z gronem innych lekarzy.
Podniosłam się z ziemi i podbiegłam do Daniela, a następnie opadłam w jego ramiona, płacząc. Para lekarzy podniosła Drake'a po czym umieściła go na noszach. Kiedy skończyli, pobiegli korytarzem i weszli do windy. Daniel objął mnie i zaczął głaskać moje włosy.
- Będzie dobrze. - szepnął do mojego ucha.
- Skąd wiesz? - odszepnęłam i odsunęłam się, przenosząc wzrok na niego.
- Zaufaj mi, dobrze? Myślę, że powinnaś iść spać. - zaśmiał się.
Posłałam mu delikatny uśmiech. - Także tak myślę.
Podeszłam do windy i nacisnęłam przycisk "Up". Daniel podążał za mną. Kiedy drzwi się otworzyły, oboje weszliśmy do środka.
- Chcesz, abym odprowadził cię do pokoju? - zapytał Daniel, by przerwać milczenie.
Pokręciłam głową. - Nie. Poradzę sobie.
Wcisnął przycisk na czwarte piętro, po czym ja nacisnęłam przycisk prowadzący na siódme piętro. Jechaliśmy w milczeniu, a kiedy winda dotarła na czwarte piętro, Daniel ją opuścił.
- Pa, Reagan. - pomachał do mnie.
- Pa. - posłałam mu lekki uśmiech.
Drzwi windy zamknęły się, a ja pojechałam na siódme piętro. Wychodząc z windy, poszłam wzdłuż korytarza i weszłam do swojego pokoju, dziękując Bogu za to, że nie znajdował się tutaj nikt inny. Wyjęłam kartę, a następnie otworzyłam nią drzwi. Szybko weszłam do środka i zamknęłam je za sobą. W tej chwili, jedyną rzeczą, której potrzebowałam był sen. Prawdopodobnie wyłącznie to mogło mi pomóc.
Udałam się do swojej walizki i rozpięłam ją. Przeszukując torbę, znalazłam parę szortów i koszulkę do spania. Chwyciłam ręką końcówke koszulki i zsunęłam ją z siebie, zastępując ją inną, a następnie zrobiłam to samo ze spodniami. Nareszcie byłam przygotowana do pójścia spać. Podeszłam do swojego łóżka i ułożyłam się na nim. Chowając się pod kocem, powoli zapadłam w sen.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Drama, drama, drama.

Jestem pewna, że długo czekaliście na RPs do The Devil's Reject.
Aktualnie nareszcie one istnieją.
Więc follownijcie  
Reagan  i  Justina! Miłej zabawy!
Więc mamy nowy rozdział! Mam nadzieję, że bardzo wam się spodobał. Tak jak mi. 
Dziękuję za wszystkie miłe wiadomości na asku, w komentarzach, gdziekolwiek. Bardzo podnosicie mnie na duchu i motywujecie do dalszej pracy. 
W każdym razie, wciąż zachęcam was do komentowania i wyrażania własnej opini! Jest to naprawdę dla mnie ważne.
Do następnego rozdziału, misiaczki! 

sobota, 6 lipca 2013

13. "Powinniśmy natychmiast wyjść."

Reagan Mercer's POV:
Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy Brandon pocałował Tori. Byli doprawdy uroczy. Wzdychając, przeniosłam wzrok na Justina i zobaczyłam go, wpatrującego się w sufit. Przysunęłam się bliżej niego, a następnie umieściłam głowę na jego ramieniu. Natychmiastowo, obrócił głowę w moją stronę, a jego ciało zesztywniało.
- Wszystko dobrze? - zapytałam cicho.
- W porządku. - powiedział, zaciskając szczękę.
- Justin, co się dzieje? - wyszeptałam.
- Nie lubią cię. - warknął.
- O-o czym ty mówisz? - wyjąkałam.
- Dobrze wiesz, o czym mówię, Reagan. - splunął Justin.
Wzdychając, przysunęłam kolana do swojej klatki piersiowej. Dokładnie wiedziałam, co miał na myśli i straszliwie mnie to przerażało. Nie miałam pojęcia, dlaczego głosy w jego głowie tak bardzo mnie nienawidziły, lecz byłam zdeterminowana, aby się tego dowiedzieć.
- Justin. - szepnęłam.
- Co? - westchnął.
- Czy możemy wrócić do twojego pokoju, aby porozmawiać? - wymamrotałam.
- Bez różnicy. - mruknął.
Chwytając jego rękę, splotłam nasze palce, a następnie wstałam z łóżka Brandona, kierując się do drzwi. Chciałam pożegnać się z Brandonem i Tori, lecz oczywiście byli zajęci czymś innym. Zeskanowując swoją kartę, otworzyłam drzwi i wraz z Justinem powędrowałam przez korytarz do jego pokoju.
Po raz kolejny, zeskanowałam swoją kartę, a następnie oboje podeszliśmy do łóżka. Justin położył się na nie, wciąż patrząc w sufit. Ostrożnie, przybliżyłam się do jego łóżka po czym zajęłam miejsce obok niego. Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej, a Justin ciasno owinął rękę wokół mojej tali.
- Czy mogę o coś zapytać? - wyszeptałam.
- Śmiało. - mruknął Justin.
- Dlaczego te głosy tak bardzo mnie nienawidzą? - westchnęłam.
- Nie wiem, czy powinienem ci powiedzieć. - wymamrotał.
- Proszę? - poprosiłam.
- Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć dlaczego to powiem ci. To dlatego, że kiedy jesteś w pobliżu skupiam się wyłącznie na tobie, a wszystko inne zanika. Nie słyszę głosów. Znaczy, czasami się przebijają. Lecz bardzo rzadko. Chcą być moim jedynym piorytetem, a ty mnie rozpraszasz. Więc chcą cię zabić. - powiedział jednym tchem.
Kiedy skończył, leżałam tam, będąc zupełnie oniemiała. Nie miałam pojęcia, czy w tym momencie powinnam skakać z radości czy może płakać. Justin powiedział, że jestem jego jedynym rozproszeniem, jedyną osobą, przy której zapomina. Byłam zdeterminowana, aby tak pozostało.
- Jesteś zła? - wymamrotał Justin.
- Dlaczego miałabym być? - zapytałam zdezorientowanym głosem.
- Chcą cię zabić. - warknął.
- Być może chcą mnie zabić, lecz ty tego nie zrobisz. Może i jesteś psycholem, ale posiadasz miękką stronę. - uśmiechnęłam się.
- Wyłącznie dla ciebie. - mruknął i umieścił czoło na moim.
Uśmiechając się, przybliżyłam się do niego, a następnie spojrzałam w jego oczy. Odkąd się tutaj znalazłam, był to drugi raz, kiedy mogłam je ujrzeć. Jego oczy były przepiękne. Ściśle mówiąc, on był przepiękny. Pomijając jego psychiczne zachowanie, wyglądał niewinnie.
- Masz pięknę oczy. - wypaliłam bez zastanowienia.
- Nic nie równa się z twoim pięknem, Reagan. - zarumienił się.
Nie byłam przyzwyczajona do tego, aby ktoś nazywał mnie piękną. Justin był prawdopodobnie najwspanialszym facetem, jakiego poznałam, nawet jeśli był psychiczny. A jego rumieniec sprawił, że ta chwila stała się dziesięć razy słodsza.
- Naprawdę tak myślisz? - zapytałam cicho.
- Dlaczego miałbym tak nie myśleć? - zmarszczył brwi.
- Ponieważ nikt przedtem nie nazwał mnie piękną. - wyszeptałam, a łzy przepełniły moje oczy.
- Dlaczego płaczesz? - zapytał Justin i jeszcze ciaśniej owinął swoje ręce wokół mojej talii, patrząc w moje oczy.
- Nie obrażaj się, jesteś psychiczny, lecz jesteś najsłodszym facetem, jakiekogokolwiek poznałam. - uśmiechnęłam się delikatnie.
- W porządku.- zaśmiał się. - Kiedy mówię, że jesteś piękna, naprawdę tak myślę. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem.
- Dziękuję. - szepnęłam.
- Nie ma za co, przepiękna. - uśmiechnął się, a następnie pocałował moje czoło.
Leżeliśmy w całkowitym milczeniu przez kilka minut. Lubiłam, kiedy Justin był w moich ramionach, a ja w jego. Wiem, że jestem tutaj tylko 3 dni, lecz doprawdy mogę powiedzieć, że ja i Justin jesteśmy bardzo blisko.
Justin położył rękę na moim policzku i delikatnie zaczął głaskać go kciukiem. Położyłam rękę na jego policzku, wpatrując się w jego piękne tęczówki o miodowym kolorze.
Powoli, Justin zaczął zamykać przestrzeń między nami. Mój oddech ponownie uwiązał się w gardle, lecz zanim zdążyłam zrobić cokolwiek, jego miękkie usta były złączone z moimi. Nasze usta poruszały się w synchronizacji, kiedy wplątałam palce w jego włosy, lekko ciągnąc ich końcówki.
Jęcząc, Justin przyciągnął mnie do siebie, przebiegając palcami wzdłuż moich boków. Po około 30 sekundach, oderwałam się od niego i szeroko uśmiechnęłam. Odwzajemnił mój uśmiech, a nasze policzki nabrały lekkiego odcieniu różu.
- To był mój pierwszy pocałunek. - przyznał Justin, przygryzając wargę.
- Mój także. - zarumieniłam się.
Justin uśmiechnął się, a następnie ponownie musnął moje usta. Rumieniąc się, położyłam głowę na jego klatce piersiowej po czym zamknęłam oczy. Ostrożnie głaskał moje plecy. Wzdychając, owinęłam ramiona wokół jego tułowia i przyciągnęłam go bliżej.
- Co chcesz dzisiaj robić? - wymamrotałam.
- Tak naprawdę, nie możemy zrobić niczego. Nie mogę opuścić swojego pokoju. - westchnął.
- Porozmawiam z Marisą i Anthonym. - uśmiechnęłam się, a następnie spojrzałam na Justina.
- A co jeśli coś zrobię? Co jeśli coś pójdzie nie tak? - wyszeptał.
- Masz mnie, pamiętasz? - zapytałam i przebiegłam palcami wzdłuż jego ramienia.
- Na pewno? - mruknął.
- Na pewno. - uśmiechnęłam się po czym ponownie pocałowałam jego usta.
Moje usta utrzymywały się na jego przez kolejne kilka sekund, aż w końcu je oderwałam, ponownie kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Owinął ręcę wokół mojej talii, a następnie pocałował czubek mojej głowy.
- Tak czy inaczej, co chciałabyś robić? - zapytał z ciekawością.
- Chcesz obejrzeć jakiś film? - zasugerowałam.
- Um, jasne. - wzruszył ramionami.
- Jaki film chciałbyś obejrzeć? - zapytałam po czym pogłaskałam jego policzek.
- Wszystko jedno, tylko, żeby nie był zbyt słodki. - uśmiechnął się.
Jęcząc, schowałam głowę w jego klatkę piersiową na co Justin się zaśmiał. Delikatnie, pocałowałam jego klatkę piersiową, zanim oderwałam się od niego i wstałam.
- Dokąd idziesz? - zapytał nerwowo.
- Spytać Marise. - odparłam.
- Nie zgodzi się. - wymamrotał.
- Warto spróbować. - zaśmiałam się i zeskanowałam swoją kartę, a następnie opuściłam pokój.
Uśmiechawszy się, szłam przez korytarz do pokoju Brandona. Kiedy tam dotarłam, zeskanowałam swoją kartę i weszłam do pomieszczenia, zastając Tori i Brandona, leżących i przytulających się na łóżku, kiedy Marisa patrzyła w swój telefon.
- Marisa, czy możemy porozmawiać? - zapytałam.
- Jasne. - uśmiechnęła się i obie opuściłyśmy pokój.
- Co chcesz? - spytała.
- Mogę zabrać Justina do kina? - wyszeptałam.
- Co? - zapytała, a jej oczy szeroko się otworzyły.
- Proszę? - poprosiłam.
- To może być poważnym zagrożeniem, Reagan. Nie wiem, czy Justin jest na to gotowy. Jest doprawdy bardzo niebezpieczny. - westchnęła.
- Wiem, że jest niebezpieczny, lecz rozmawialiśmy o tym. Proszę? Być może dobrze wpłynęłoby to na niego. - uśmiechnęłam się z nadzieją.
- Po prostu nie wiem, czy jest to dobry pomysł. - westchnęła Marisa, przeczesując włosy.
- Proszę? - poprosiłam ponownie, przeciągając literę "o".
- Dobrze. - westchnęła.
- Bardzo dziękuję! - pisnęłam, mocno ją przytulając.
- Proszę bardzo. Ale jest kilka warunków. - powiedziała Marisa.
- Jakich? - zapytałam, czekając na odpowiedź.
- Nie spuszczaj wzroku z Justina. A kiedy oderwiesz od niego wzrok, aby oglądać film, trzymaj jego rękę, jakby miało zależeć od tego twoje życie. - ostrzegła.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się.
- Bawcie się dobrze. - roześmiała się.
- Czekaj. - przerwałam.
- Tak? - spytała.
- Czy mogę wziąć twój samochód? - zapytałam, wysuwając dolną wargę.
Westchnęła zanim włożyła rękę do kieszeni, rzucając do mnie swoje kluczyki. Uśmiechnęłam się i wróciłam do pokoju Justina. Kiedy otworzyłam drzwi, Justin cicho szeptał do siebie przez co westchnęłam. Gdy usłyszał, że wróciłam, natychmiastowo zaprzestał i uśmiechnął się do mnie.
- Co powiedziała? - zapytał podekscytowanym głosem.
- Zgodziła się. - uśmiechnęłam się.
- To nowość. - wymamrotał Justin.
- Dalej, musimy się przygotować. - uśmiechnęłam się.
Justin wyciągnął pare spodenek koszykarskich z niebieskimi paskami wzdłuż boków, bokserki, a także bluzkę z dekoltem w kształcie litery "V". Kiedy skończył, podszedł do mnie, chwytając moją rękę.
Uśmiechając się, ponownie zeskanowałam swoją kartę, a następnie podeszliśmy do dużych metalowych drzwi. Anthony siedział w miejscu dla strażników, czytając książkę. Zeskanowałam swoją kartę ponownie, a następnie weszliśmy na górę po schodach, aż nareszcie dotarliśmy do innych drzwi.
- Chcesz wziąć prysznic w moim pokoju? - uśmiechnęłam się.
- Tak. - odwzajemnił mój uśmiech.
Kiedy dotarliśmy do windy, Justin ścisnął moją dłoń tak mocno, że miałam wrażenie, iż ją złamał. Sycząc, wykorzystałam swoją drugą rękę, aby delikatnie głaskać jego dłoń.
- Wszystko w porządku? - zapytałam cicho.
- Nienawidzę wind. - niemal pisnął.
- Wszystko dobrze, jestem przy tobie. - uspokajałam go.
Nieco zrelaksował się, czując mój dotyk, a następnie wziął głęboki oddech. Kiedy winda nareszcie dotarała, wciągnęłam Justina do środka. Pochylił się po czym schował głowę w moją klatkę piersiową, najwyraźniej czekając na to, abyśmy byli już na górze.
Nacisnęłam przycisk z numerkiem siedem, cierpliwie czekając aż drzwi się zamkną. Delikatnie, przejeżdżałam palcami wzdłuż włosów Justina przez co westchnął z ulgą. Pocałowałam czubek jego głowy i przyciągnęłam bliżej siebie.
- Wszystko dobrze, Justin? - zapytałam, ponownie przeczesując palcami jego włosy.
- Teraz tak. - mruknął do mojej piersi.
Uśmiechając się, przeczesywałam palcami jego włosy, aż w końcu dotarliśmy do piętra numer siedem. Justin wybiegł za nim, a ja pośpiesznie podążałam za nim.
- Cholera. - krzyknął jakiś facet.
- Niezły tyłek. - krzyknął inny.
- Zamknijcie się! - Justin krzyknął w ich stronę.
Natychmiastowo, wszystko zamilkło. Justin spojrzał na nich wszystkich, kiedy szeroko otworzyli swoje  usta. Owinął ręcę wokół mojej tali i przyciągnął mnie do siebie. Kiedy nareszcie dotarliśmy do mojego pokoju, zeskanowałam swoją kartę i szybko weszliśmy do środka.
- Wszystko w porządku? - wyszeptał Justin.
- W porządku, musimy się przygotować. - uśmiechnęłam się i delikatnie pocałowałam jego usta.
Uśmiechnął się, przykładając czoło do mojego. Delikatnie pocałował mnie po raz kolejny, a następnie wszedł do łazienki i zamknął drzwi. Po okołu pięciu minutach, Justin wyszedł.
Jego włosy były mokre i kapała z nich woda, powoli spływając wzdłuż jego mięśni. Czy to źle, że jedyną rzeczą, której pragnęłam w tym momencie było lizanie go? Moje oczy powędrowały w dół jego ciała, lecz ku mojejmu rozczarowaniu, jego dolna część była okryta ręcznikiem.
- Widzę, że rozbierasz mnie wzrokiem. - uśmiechnął się.
Spuszczając wzrok, poczułam, jak moje policzki nabierają purpurowego koloru. Justin zaśmiał się, siadając na łóżku obok mnie.
- Idź pod prysznic, przepiękna. - uśmiechnął się.
- Dobrze. - odwzajemniłam jego uśmiech.
Wstając, podeszłam do swojej walizki i wyciągnęłam strój, który składał się z szortów, koszulki Atlanta Falcons, bielizny i pasujących fioletówych butów firmy "Nike".
Wzdychając, weszłam do łazienki i szybko wzięłam prysznic. Kiedy skończyłam, wytarłam się, a następnie spięłam swoje włosy w kucyk. Wychodząc z łazienki, ujrzałam ubranego i gotowego do wyjścia Justina.
- Gotowy? - uśmiechnęłam się, wyciągając do niego rękę.
Skinął głową i chwycił ją, splatając nasze palce. Wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się do windy. Zanim tam dotarliśmy, Justin pociągnął mnie do tyłu i potrząsnął głową.
- Co? - zaśmiałam się.
- Schody. - zwyczajnie powiedział.
Żartobliwie wywróciłam oczami, a następnie pociągnęłam go w stronę schodów. Otworzyłam drzwi i zanim zaczęłam schodzić po schodach, wskoczyłam na jego plecy. Oboje śmialiśmy się, schodząc z siódmego piętra.
- Otwórz drzwi. - powiedział.
Podszedł do drzwi, a ja zeskanowałam swoją kartę. Udaliśmy się do głównego holu. Wciąż byłam na plecach Justina. Kiedy dotarliśmy do głównych drzwi, ponownie zeskanowałam swoją kartę po czym wyszliśmy na zewnątrz.
- Słońce doprawdy mocno świeci. - westchnęłam, opierając głowę na głowie Justina.
- Tak. - mruknął i szedł dalej wzdłuż parkingu.
Wyciągając kluczyki Marisy z kieszeni, kliknęłam na przycisk "Unlock" na pilocie. Posiadała małego, czarnego Escalade'a, mój ulubiony rodzaj samochodu. Justin otworzył dla mnie drzwi kierowcy, a następnie posadził mnie na siedzeniu po czym obszedł auto i usiadł na swoje miejsce pasażera.
Zamykając drzwi na klucz, odpaliłam auto i ostrożnie wycofałam. Justin zdjął jedną z moich rąk z kierownicy i splótł ją ze swoją. Przysunął moją dłoń do swoich ust i pocałował każdy z moich palców.
- Dlaczego jesteś taki miły? - zachichotałam.
- Sprawiasz, że zapominam. - uśmiechnął się na mojej dłoni.
Uśmiechnęłam się przez fakt, że rzeczywiście był teraz szczęśliwy. Mam nadzieję, że potrwa to dłużej. Jeździliśmy około godzinę, zanim nareszcie znalazłam kino. Justin wyskoczył z samochodu i podbiegł do mnie, otwierając moje drzwi. Przesunął moje ciało do krawędzi fotela.
- Hej. - uśmiechnął się i oparł swoje czoło na moim.
- Cześć. - roześmiałam się, owijając ręce wokół jego szyi.
Pochylił się i delikatnie pocałował moje usta po czym odsunął się i ponownie uśmiechnął. Odwzajemniłam jego uśmiech i wysiadłam z samochodu. Zanim moje stopy dotknęły ziemi, Justin podniósł mnie i ponownie umieścił na swoich plecach.
- Justin, mogę chodzić. Po to mam nogi. - zachichotałam.
- Księżniczki nie powinny chodzić. - wymamrotał pod nosem.
- Awww. - gruchałam, całując czubek jego głowy.
Justin skierował się do drzwi kina i otworzył je, wchodząc do środka. Udaliśmy się do kasy, w której można kupić bilety, a następnie spojrzeliśmy na listę granych filmów. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Justin zwrócił się do kolesia przy kasie.
- Dwa bilety na Ostatni Egzorcyzm, proszę. - powiedział, wyciagając banknoty z kieszeni.
Skąd Justin miał pieniądzę? Myślę, że z tego samego miejsca, z którego miał scyzoryk i zapalniczkę. Facet przekazał nam nasze bilety.
- Jesteś głodna, piękna? - uśmiechnął się.
- Nie jestem, ale dziękuję. - zarumieniłam się.
Justin skinął głową i ruszył korytarzem, aż w końcu dotarliśmy do sali, w której był puszczany nasz film. Wchodząc do środka pomieszczenia, Justin nareszcie odstawił mnie na ziemie i złapał moją rękę. Skierowaliśmy się do swoich miejsc w środkowym rzędzie. Usiadłam, a Jusitn położył się, opierając głowę na moich kolanach.
- Muszę iść do łazienki. - westchnął Justin.
- Czy chcesz, abym poszła z tobą? - zapytałam cicho.
- Poradzę sobie. - mruknął i pośpiesznie pocałował moje wargi.
Wzdychając, obserwowałam jak Justin zbiega po schodach i wychodzi na zewnątrz sali. Było niemal ciemno i siedziało tutaj zaledwie 5 osób. Nienawidziłam zostawać sama w kinie. Jakieś dwadzieścia minut później, Justin wrócił, mając coś ciemnego na koszulce.
- Co to? - wykrztusiłam.
- Krew. - Justin wzruszył ramionami.
- Co zrobiłeś? - wyszeptałam krzykliwym głosem.
- Powinniśmy natychmiast wyjść. - zrzędził Justin.
Zaraz po tym, usłyszałam oszalały głos, dochodzący z głośników.
- Uwaga, wszyscy. Prosimy o natychmiastowe opuszczenie budynku. Ktoś został zamordowany.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oj, Justin, co ty zrobiłeś...

I mamy rozdział, w którym jest dużo Justina i Reagan, zadowoleni?
Przepraszam za wszystkie błędy, literówki i niezrozumiałe zdania, ale mam nadzieję, że nie jest tak źle.
Serdecznie zapraszam was do komentowania, ponieważ daje to ogromną motywację i satysfakcję!
W każdym razie, dziękuję, kocham was, do następnego rozdziału!

poniedziałek, 1 lipca 2013

12. "Odrzucenie...Bycie zranionym."

Brandon's POV:
- Brandon, obudź się! - Marisa mną wstrząsnęła.
- Zostaw mnie samego. - mruknąłem i chwyciłem poduszkę, naciągając ją na głowę.
Westchnęła, a następnie wstrząsnęła mną ponownie. - Brandon, poważnie, wstawaj. Musisz zobaczyć się z Rosalie.
- Dobrze. Wstałem. - powoli usiadłem, przecierając oczy.
- Ubieraj się, a ja pójdę po coś do jedzenia.
Odpowiedziałem skinieniem głowy i zrzuciłem z siebie kołdrę, wstając z łóżka. Podszedłem do swoich ubrań i rozpocząłem poszukiwania aż w końcu znalazłem to, czego potrzebowałem. Para koszykarskich spodenek,  a także biała bluzka z dekoltem w kształcie litery "V". Chwytając dół mojej koszulki, uniosłem ją i ściągnąłem z siebie. Szybko zastąpiłem ją inną koszulką, a następnie zrobiłem to samo ze spodniami, zakładając koszykarskie spodenki. Marisa wróciła do pokoju, kiedy skończyłem się ubierać.
- Nie byłam pewna, co chcesz, więc przyniosłam ci trochę zboża. - podała mi miskę pełną Fruit Loops.
Zaśmiałem się. - Dziękuję. - wróciłem do swojego łóżka i usiadłem.
Szybko zjadłem płatki, a następnie oddałem jej miskę, ocierając usta.
- Czy Rosalie jest gotowa, aby mnie zobaczyć? - zapytałem.
- Jestem pewna, że jest. Chodźmy. - zasygnalizowała, abym podążął za nią, więc tak zrobiłem.
Wyszliśmy z pokoju, wędrując długim korytarzem. Kiedy doszliśmy na miejsce, czułem, jakbym się zestarzał. Marisa powoli otworzyła drzwi, odsłaniając Rosalie.
- Cześć, Brandon. - Rostalie wstała z krzesła, aby podejść i mnie przywitać.
Uśmiechnąłem się. - Cześć, Rosalie.
Skierowałem się do krzesła, siadając na nie, kiedy Rosalie wróciła na swoje. Marisa pomachała do mnie po raz ostatni przed zamknięciem drzwi, pozostawiając nas samych. Nienawidziłem tutaj być. Mówienie o swoich uczuciach...to po prostu coś, czego nienawidzę. Nienawidzę mówić ludziom o tym, jak się czuję i co o nich myśle.
- Jak się masz? - odchrząknęła Rosalie.
Wzruszyłem ramionami. - W porządku...A ty?
- Czuję się dobrze, lecz nie jesteśmy tutaj, aby rozmawiać o mnie. Jesteśmy tutaj, by rozmawiać o tobie. - wskazała na mnie.
- Tak... - mruknąłem, spuszczając wzrok.
- Czy...Czy ostatnio zrobiłeś sobie krzywdę? - zapytała mnie.
- Nie. Aktualnie nie.
- Co cię powstrzymuje?
- Reagan...Reagan mnie powstrzymuje. - oblizałem wargi.
- W jaki sposób to robi? - zapytała, po raz kolejny dopasowując się do fotela.
- Powiedziała, że rani ją, kiedy widzi, że robię to sobie...Poprosiła mnie, abym przestał, więc staram się...By ją uszczęśliwić. - uśmiechnąłem się na myśl o tym, że Reagan jest szczęśliwa. Było to wszystko, czego potrzebowałem.
- Podoba ci się? - zapytała Rosalie.
- Nie. Reagan to moja najlepsza przyjaciółka, niemal jak siostra, której nigdy nie miałem. Podoba mi się ktoś inny.
- A kto to? - zapytała.
- Tori Powers. - szepnąłem, a w moim żołądku natychmiast pojawiło się tysiące motyli.
- Farmaceutka?
- Tak... - zamilkłem.
- Zaprosiłeś już ją na randkę?
Westchnąłem, dostając coraz bardziej denerwujące pytania.
- Nie. Nie zaprosiłem. Boję się. - przebiegłem palcami po swoich włosach.
- Czego, Brandon? - oblizała wargi i spojrzała mi prosto w oczy.
- Odrzucenia...Bycia zranionym. - odpowiedziałem, patrząc w jej oczy.
- Cóż, czy ona też cię lubi?
- Myślę, że tak...Odwzajemnia moje pocałunki i rumieni się, kiedy jestem obok. - zaśmiałem się.
- Więc, zaproś ją. Oboje wyglądacie uroczo. - zaśmiała się Rosalie.
- Dobrze. Spróbuję. - uśmiechnąłem się do niej.
- Nadszedł czas, by iść. Zobaczymy się jutro, dobrze? - wstała i podeszła do drzwi.
Podążałem tuż za nią, gdy prowadziła mnie przez korytarz, do mojego pokoju. Kiedy zeskanowała swoją kartę, drzwi się otworzyły, a ja wszedłem do środka.
- Pa, Rosalie! - przytuliłem ją pośpiesznie, a następnie odeszła.
Położyłem się z powrotem na łóżko, wpatrując się w sufit. Naprawdę nie wiem, co teraz zrobić. Co jeśli zaproszę Tori, a ona odmówi? Byłbym przez to przybity i wróciłbym do cięcia, przez co zraniłbym Reagan. Wszystkie uczucia budujące się we mnie sprawiają, że chcę się ciąć. Zbyt dużo stresu do zniesienia. Szybko odciąłem się od swoich myśli, gdy drzwi się otworzyły, a Reagan wraz z Justinem weszli do pomieszczenia.
- Hej. - uśmiechnęła się Reagan i pobiegła, by usiąść obok mnie na łóżku.
Uśmiechnąłem się i podniosłem, a następnie owinąłem wokół niej ramiona, przyciągając ją do uścisku. - Hej.
- Dobrze spałeś? - zapytała.
Skinąłem głową. - A ty?
Westchnęła i pokręciła głową. - Miałam koszmar. - przygryzła wargę.
- O czym?
- Wolałabym o tym nie mówić. - wymamrotała.
- Dobrze, Reagan. Nie musisz. - uśmiechnąłem się.
- W porządku...Rozmawiałeś dzisiaj z Tori? - zapytała, zmieniając temat.
- Nie. Ale jestem pewny, że przyjdzie tutaj za chwilę, aby dać mi leki. - powiedziałem.
- Umówisz się z nią? - zapytała, patrząc na mnie.
- Spróbuję...Po prostu boję się, że odmówi. - zmarszczyłem brwi.
- Aw. - Reagan delikatnie dotknęła mojego policzka, a następnie podniosła mój podbródek, abym na nią spojrzał. - Wiem, że Tori cię lubi, więc nie denerwuj się. Zgodzi się. - posłała mi uspakajający uśmiech.
- Na pewno? - zapytałem cicho.
- Jestem pewna.
Siedzieliśmy w milczeniu przez kilka kolejnych minut aż w końcu drzwi się otworzyły i byłem pewien, że jest to Tori z wózkiem pełnym lekarstw i wody. Justin i ja wstaliśmy, podchodząc do niej.
- Dzień dobry. - uśmiechnęła się.
- Dzień dobry. - obaj odpowiedzieliśmy równocześnie.
- Wiecie, co robić. - podała nam nasze leki po czym chwyciliśmy za butelkę wody.
Wrzucając dwie tabletki do ręki, umieściłem je w ustach, otwierając butelkę wody. Włożyłem butelkę wody do swoich ust i przechyliłem głowę do tyłu tak, aby połknąć tabletki wraz z wodą. Oddałem wszystko Tori, a następnie Justin zrobił to samo.
- Tori? - zapytałem, patrząc na nią.
- Tak? - uśmiechnęła się, napotykając mój wzrok.
- Czy mogę o coś spytać? - moje tętno przyśpieszyło.
- Oczywiście. O co?
- Czy...Czy zostaniesz moją dziewczyną? - zapytałem nerwowo.
Milczała przez chwilę, aby dotarło do niej to, co powiedziałem, lecz ogromny uśmiech rozprzestrzenił się na jej twarzy. - Bardzo chciałabym być twoją dziewczyną. - podeszła bliżej mnie.
Chwyciłem ją w pasie i przyciągnąłem jej usta do swoich, delikatnie składając na nich pocałunek po czym szeroko się uśmiechnąłem, odrywając się od niej. Spojrzałem na uśmiechniętą Reagan.
- Mówiłam. - powiedziała bezgłośnie.
Roześmiałem się i pokręciłem głową, odwracając się w stronę Tori i całując ją po raz kolejny.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Aw, Brandon i Tori  są przesłodcy. 

Przepraszam, że dodaję ten rozdział dzisiaj, a nie wczoraj...Nie złoście się. Kocham was. Pa.